Żagle w górę... kurs na dermatologię – wywiadu udzieliła lek. wet. Agnieszka Gecewicz - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

Żagle w górę… kurs na dermatologię – wywiadu udzieliła lek. wet. Agnieszka Gecewicz

WWP_1-2_22_vet-kwestionariusz_ZAGLE_W_GORE_AGNIESZKA_GECEWICZ
fot. T. Karwiński

Lek. wet. Agnieszka Gecewicz jest absolwentką WMW SGGW w Warszawie. Swoje doświadczenie zdobywała w podwarszawskich zakładach leczniczych dla zwierząt, gdzie rozwijała się jako diagnosta pod okiem specjalistów. Dziś sama dzieli się wiedzą ze studentami oraz z początkującymi dermatologami podczas prowadzonych przez siebie szkoleń. Głównym narzędziem jej pracy jest mikroskop, za pomocą którego diagnozuje swoich pacjentów. W swoim domu opiekuje się dwoma adoptowanymi kotami – Młodym i Kinią. W wolnych chwilach chwyta za ster lub wędkę i oddaje się swoim pasjom, którymi są żeglarstwo oraz wędkarstwo. Jest też fanką gier planszowych i komputerowych.

Każdy ma swoją historię i drogę prowadzącą go do miejsca, w którym obecnie się znajduje. Jak zaczęła się Pani przygoda z medycyną weterynaryjną?

Jako dziecko uwielbiałam zwierzęta i zawsze ich było wokół mnie dużo. Zaczęłam od zwierząt gospodarskich u rodziny a potem w warunkach domowych hodowałam ślimaki, jedwabniki, miałam żółwia, papużki, następnie w moim życiu pojawiły się sznaucery olbrzymy, z którymi jeździłam na wystawy, zdobywałam championaty, a nawet miałam jeden miot w domu. Mieszkałam przez chwilę za granicą z rodzicami i tam podczas jednych z wakacji widziałam delfiny pływające w morzu i stąd moje postanowienie, że zostanę lekarzem weterynarii… ale od ssaków morskich. To było, gdy miałam 7 lat. Niestety w Polsce nie było takich studiów kierunkowych, dlatego zdecydowałam się na weterynarię w klasycznej formie i choć brakuje mi wody oraz słońca, to nie żałuję.

Jako lekarz weterynarii rozwijała się Pani na SGGW oraz warszawskich i podwarszawskich ZLZ-ach. Czy już wtedy wiedziała Pani, że w przyszłości skupi się na diagnostyce oraz dermatologii?

W trakcie studiów chodziłam na praktyki do jednego lekarza, który był starej daty ginekologiem-położnikiem i kiedy patrzyłam na to, jak potrafił pomóc rodzącej kotce lub suce, myślałam, że pójdę w tym kierunku. Jednakże życie zweryfikowało moje marzenia. Po studiach trafiłam do podwarszawskiej przychodni, w której zorientowałam się, że jeszcze niewiele umiem, dlatego zaczęłam jeździć na wszelkiego rodzaju szkolenia, żeby poszerzyć moją wiedzę, której ciągle było mi mało. Patrzyłam na jedną z moich koleżanek ze studiów – internistkę, która pracowała w innym miejscu, widziałam, jak w jej mózgu wszystkie informacje łączą się i potrafi wyciągać wnioski, bardzo jej tego zazdrościłam.

W końcu trafiłam do Legwetu w Legionowie i to był punkt zapalny, bo tak naprawdę wszystko zaczęło się od zgłębiania świata pod mikroskopem. Z początku było badanie kału, potem kurs hematologiczny u dr Łukaszewskiej – wtedy myślałam, że na tym poprzestanę. Jednak wszystko się zmieniło, gdy w którejś z gazet weterynaryjnych znalazłam ogłoszenie o kursie cytologicznym dr. Carraniego. Poszłam na niego, nie wiedząc, że jest to szkolenie na poziomie bardzo zaawansowanym i, wybierając się na nie, należałoby mieć jakieś solidne podstawy. Kurs ten otworzył mi jednak oczy i drzwi na staż w Dermawecie u dr Karaś-Tęczy i to tam sama zaczęłam łączyć kropki… Dopiero dziś po wielu latach doświadczenia doceniam wiedzę zdobytą na tym kursie i wszystkich kolejnych kursach.

Zaczynała Pani jako internistka. W tym wypadku równie ważne co w dermatologii są wnikliwość i szerokie spojrzenie na temat. Jak doświadczenie zdobyte w tym zakresie pomogło się Pani rozwinąć jako lekarzowi i dermatologowi?

Żeby być dobrym dermatologiem, trzeba mieć dobre podstawy oraz doświadczenie jako internista, bo dermatologia łączy się ze wszystkimi narządami i czasami skóra potrafi być tylko odzwierciedleniem tego, co się dzieje w organizmie. Ważne jest także nauczenie się w tym okresie rozmowy z właścicielami i przeprowadzania dokładnego wywiadu, bo ta umiejętność później się bardzo przydaje. Mnie osobiście dużo dała praca w całodobowej lecznicy, bo nigdzie indziej nie miałabym tak zróżnicowanych i wymagających przypadków.

Stoją za Panią ponad dekada doświadczenia i wiedza zdobyta pod okiem uznanych polskich i zagranicznych ekspertów, tj. dr Łukaszewskiej czy dr. Carraniego. Jakie najcenniejsze lekcje przyniosła Pani możliwość współpracy z tymi specjalistami?

Obydwoje są wybitnymi specjalistami, od których warto się uczyć. Dr Łukaszewska nauczyła mnie świata hematologicznego, dała mi też najważniejszą wskazówkę, jeśli chodzi o przypadki problemów hematologicznych: zrobić rozmaz na początku choroby i zabezpieczyć materiał na późniejsze badania ze względu na to, że podawanie leków i ewentualne transfuzje bardzo zaburzają obraz krwi. Zaś dr Carrani to wspaniały człowiek, z którym przez kilka lat współpracowałam w ramach tłumaczenia jego kursów. Nauczył mnie, że świat pod mikroskopem nie zawsze jest tak prosty jak nam się wydaje, a także – ponieważ jest bardzo dobrym diagnostą i patologiem – łączenia właśnie tych kropek. Dzięki współpracy z nim nauczyłam się interpretować wyniki badań, łączyć je z objawami klinicznymi, a także z tym, co widzimy pod mikroskopem. Prywatnie nauczył mnie spokoju, systematycznego i metodycznego podejścia do pacjenta. Współpracę z nim wspominam bardzo dobrze.

W tajniki praktyki cytologiczno-dermatologicznej wprowadziła Panią dr Karaś-Tęcza i to w Dermawecie zdobywała Pani pierwsze szlify jako dermatolożka. Jak współpraca z tą ekspertką wpłynęła na Pani dalszą drogę kariery?

Pani Doktor jest wybitną specjalistką, przed którą dermatologia rzadko ma jakieś tajemnice. Współpraca z nią dała mi bardzo dużą wiedzę i wybitnie podniosła moje umiejętności, zwłaszcza w zakresie patrzenia na pacjenta jako na całość, komunikacji z opiekunami, a także jak bardzo ważna jest cytologia w badaniu dermatologicznym. Dzięki pracy w Dermawecie, mając kontakt z dużą liczbą pacjentów dermatologicznych, rozwinęłam się jako diagnosta i lekarz. W życiu każdego przychodzi jednak moment, kiedy musi rozwijać dalej skrzydła i znaleźć swoją drogę, niezależnie od utartych ścieżek, którymi poruszają się inni.

Zdobytym przez siebie doświadczeniem dzieli się Pani podczas wykładów prowadzonych dla studentów i lekarzy weterynarii oraz w ramach publikowanych artykułów. Czym jest dla Pani możliwość dzielenia się wiedzą?

To jest niesamowite i bardzo cudowne doświadczenie. Odkąd zaczęłam dostawać propozycje pisania artykułów oraz prowadzenia wykładów otworzył się przede mną zupełnie inny świat. Nie zawsze w obecnych czasach można spotkać się twarzą w twarz, jednakże nabieram doświadczenia w formie online. Nie ukrywam, że dzielenie się wiedzą jest fantastycznym uczuciem i pomimo stresu daje mnóstwo radości, bo możliwość pokazania innym, czasem podstaw, czasem jakiegoś innego spojrzenia na pacjenta, jest bardzo satysfakcjonująca. Sama wspominam, jak wspaniale było słuchać dobrych wykładów i ile można było z nich wynieść. Myślę, że w ramach prowadzonych wykładów chciałabym pokazać słuchaczom, że w dermatologii można „łączyć kropki”, przyglądając się objawom, a niekoniecznie tylko powtarzać schematy. To daje nam duże możliwości diagnostyczne i podnosi prawdopodobieństwo sukcesu terapeutycznego.

Na co dzień współpracuje Pani z ZLZ-ami, dla których prowadzi konsultacje dermatologiczne. Jednocześnie działa Pani pod własną marką VETAG. Co jest dla Pani najsilniejszym motorem napędowym do aktywnego i ciągłego działania?

Myślę, że są to chwile, kiedy na kontrolę przychodzą pacjenci i widzimy, że coś się ładnie leczy, to daje napęd do dalszego działania. To te momenty, gdy widzę, że te zwierzęta zmęczone chorobą i odczuwanym świądem zaczynają nabierać radości życia, gdy psy zaczynają się inaczej zachowywać w gabinecie, są bardziej radosne, no i kiedy ostatecznie właściciele widzą tę zmianę. U kocich pacjentów opiekunowie zauważają, że kot przestaje się chować po kątach, zaczyna się bawić – to jest doskonałą siłą napędową. Obecnie współpracuję także z kilkoma ZLZ-ami i każde z tych miejsc wypełnione jest wspaniałymi ludźmi, dzięki czemu jeżdżenie do nich jest zawsze wielką przyjemnością. Praca w wielu ZLZ-ach pomogła mi zobaczyć, jak bardzo ważna jest praca w zgranym zespole oraz jak wiele moje rady i doświadczenie są w stanie pomóc we wspólnej diagnozie trudnych przypadków oraz jak można osiągnąć sukces terapeutyczny w miłej i pełnej wzajemnego szacunku atmosferze.

Jakie pytania koniecznie trzeba zadać opiekunowi zwierzęcia podczas przeprowadzanego wywiadu? Ma Pani w tym zakresie swoją listę, której zawsze się trzyma?

Wiele artykułów, książek i wykładów zawiera listę istotnych pytań, jakie należy zadać właścicielowi. Ja zawsze trzymam się schematu, który zawarłam w moim artykule 10 grzechów głównych początkującego dermatologa, opublikowanym w bieżącym numerze „Weterynarii w Praktyce”, ale dodatkowo zawsze pytam o to, jakie zabezpieczenie przeciwpchelne stosują właściciele u swojego pupila, a także o dietę, jaka jest stosowana, jak wyglądają stolce i czy zwierzę ma gazy, bo to jest bardzo istotne. Czasami jest zabawnie, gdy na wizytę przychodzi dwóch lub więcej właścicieli i każdy „zeznaje” co innego, patrząc na siebie wzajemnie ze zdziwieniem.

Wielu lekarzy potwierdzi, że największą barierą w leczeniu jest postawa opiekuna zwierzęcia. W jaki sposób budować prawidłowe relacje na linii dermatolog – opiekun z korzyścią dla pacjenta?

Uważam, że najważniejsza jest szczerość z opiekunami. Trzeba powiedzieć, co bierzemy pod uwagę w diagnostyce, jakie kroki chcemy podjąć i jak będzie wyglądało leczenie. Zawsze należy dostosować terapię do możliwości finansowych właścicieli, bo jeśli ma być długofalowa, to mogą nie podołać, a wtedy będą mieli do nas pretensje. To samo tyczy się testów i diagnostyki, niektórzy nie będą mieli ograniczeń finansowych, a niektórzy chcą diagnostykę ograniczyć do minimum i muszą wiedzieć, z jakimi konsekwencjami się to wiąże. Musimy pamiętać, że czasem wykonanie na raz wszystkich testów świata nic nam nie da, bo nie ułatwi nam to postawienia diagnozy, a wręcz przeciwnie – utrudni ją – i o tym także trzeba właścicielowi powiedzieć. Ważne jest także uświadomienie właścicieli, że niektóre choroby są nieuleczalne, a my jesteśmy w stanie tylko kontrolować objawy i wtedy konieczne są wizyty kontrolne.

Jeśli opiekun przychodzi do nas po odwiedzeniu wielu gabinetów i jest już negatywnie nastawiony, warto mu powiedzieć, że musi dać nam szansę, bo widzimy pacjenta pierwszy raz i czasem musimy zacząć diagnostykę od początku, pomimo ich protestów. To, że właściciele wykonali już testy alergiczne pokarmowe przed wizytą bez diety eliminacyjnej, nic nam nie da, musimy też podkreślić, dlaczego tak jest. To wszystko koniecznie trzeba im powiedzieć. Czasami jest też tak, że z danymi właścicielami nie będziemy nadawać na tych samych falach i to też trzeba zrozumieć i grzecznie się pożegnać, kierując ich do innego lekarza.

Jak trafić do opiekunów w momencie, gdy nie przestrzegają zaleceń? Czy zna Pani skuteczne sposoby, które stosowane w praktyce dają w tym zakresie najlepsze efekty?

Musimy sobie zdawać sprawę, że właściciele mają swoje ograniczenia. Jeśli zalecimy kąpiel codziennie u owczarka niemieckiego mieszkającego na dworze albo podawanie kropli do uszu osiem razy dziennie u pacjenta mocno niewspółpracującego, to na pewno nie będzie przestrzegał tych zaleceń. Musimy się dowiedzieć, czy ludzie są w stanie wykonać nasze zalecenia, np. czy kąpiel jest w ogóle możliwa albo czy dany pacjent da się dotknąć w domu, i dostosować je do nich. Jeden z moich kolegów lekarzy weterynarii powiedział mi kiedyś, że gdyby miał wykonywać wszystkie zalecenia pacjenta dermatologicznego, to nie dałby rady. I to jest prawda. Jeśli widzę, że stan pacjenta jest bardzo zły i trzeba będzie włożyć dużo pracy w jego leczenie, mówię, że tak będzie w początkowym okresie, ale potem będzie już łatwiej i będzie można wykonywać dane czynności rzadziej. Należy chwalić opiekunów za pracę, jaką wykonali, szczególnie gdy jej efekty widać podczas wizyty kontrolnej.

Na właścicieli nie należy się też złościć ani rzucać w ich kierunku gróźb lub oskarżeń, to tylko pogłębia złą atmosferę, ich frustrację. Zupełnie bez sensu. Nie udało się wykąpać – no trudno, leczenie się nam przedłuży, albo udało się wykąpać tylko raz – super, że w ogóle podjęto wysiłek. Jeśli kąpiel stanowi problem, spróbujmy sprayu lub czegoś innego. Zawsze można znaleźć rozwiązanie.

W postępowaniu diagnostycznym ważne jest wykonanie badań, tj.: zeskrobiny, cytologii, trichogramu czy posiewu, zarówno w kierunku grzybiczym, jak i bakteriologicznym. Dlaczego w wypadku chorób dermatologicznych tak ważna jest kompleksowa diagnostyka?

Diagnostyka jest ważna w wielu dziedzinach i dermatologia nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jednakże jej przewaga nad innymi dziedzinami polega na tym, że znaczną część diagnostyki możemy wykonać w gabinecie, używając tylko wyłącznie mikroskopu. To od razu daje nam możliwość wykluczenia lub potwierdzenia wielu chorób. Dodatkowe badania są często potrzebne, ale na pierwszej wizycie dużo dają nam wspomniane w pytaniu badania. Czasami trzeba też ustabilizować pacjenta, wyleczyć towarzyszące nadkażenia bakteryjne lub grzybicze, żeby potem móc ustalić diagnozę podstawową.

Dermatolog często musi wcielać się w rolę detektywa, który na podstawie poszlak i zebranych dowodów dociera do prawdy. Jakie problemy skórne mogą sprowadzić na manowce nawet doświadczonego specjalistę?

Mamy kilka chorób, które są przebiegłe i podstępne. Na pewno chłoniak epiteliotropowy, który wygląda jak bakteryjne zapalenie skóry, albo choroby autoimmunologiczne, które nie zawsze reagują na jedno leczenie, a trzeba dobrać takie, które będzie u danego pacjenta skuteczne. Grzybica, która jest wielkim naśladowcą. Guzki skórne, które mogą być złośliwe przy łagodnym wyglądzie makroskopowym. Podstępne zakażenie świerzbowcem drążącym, które po długotrwałym leczeniu sterydowym będzie wyglądało zupełnie inaczej niż klasycznie. Proszę pamiętać, że część właścicieli odwiedza wiele gabinetów i czasem nie wiemy, jak wyglądały pierwotne zmiany, co może nas właśnie sprowadzać na manowce. Dlatego tak ważne są wywiad, badanie kliniczne i badania dodatkowe, bo tylko dzięki nim jesteśmy w stanie dojść do prawdy.

Czy w diagnostyce dermatologicznej można uniknąć zabrnięcia w kozi róg? Jak wykorzystać diagnostykę różnicową, aby stała się ona skutecznym narzędziem do osiągnięcia celu?

Za każdym razem, gdy pacjent przekroczy próg naszego gabinetu i przeprowadzimy wywiad, musimy sobie w głowie zrobić taką listę diagnoz różnicowych. Po wynikach badań dodatkowych wykonanych w gabinecie korygujemy tę listę, dostosowując ją do wyników badań. Nie zapisujemy chorób, które występują rzadko, bo to nie ten moment. Bierzemy pod uwagę te, które występują często, i te w pierwszej kolejności eliminujemy lub potwierdzamy. Zawsze o naszej liście rozmawiamy z właścicielem. Współpraca z nim u dermatologicznych pacjentów jest kluczowa. Gdy przychodzi młody pacjent drapiący się, to w pierwszej kolejności bierzemy pod uwagę pasożyty, grzybicę i nadwrażliwość na pokarm. Dopiero po wykluczeniu tych przyczyn myślimy o rzadziej występujących chorobach.

Jeśli czujemy się zapędzeni w kozi róg, zróbmy krok w tył i spójrzmy na pacjenta z innej perspektywy. Może zwrócimy uwagę na coś innego, na inny szczegół, który popchnie nas w kierunku innej diagnozy. Nie zniechęcajmy się. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi.

Jakie rady dałaby Pani studentom oraz lekarzom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z dermatologią weterynaryjną?

Dermatologia weterynaryjna to wymagająca, czasem frustrująca, ale jednocześnie bardzo satysfakcjonująca dziedzina. Wymaga wiedzy i doświadczenia, ale każdy z nas kiedyś zaczynał i każdy z nas popełnia błędy do tej pory, jednakże… uczymy się na nich. Najważniejsza rada to próbować, diagnozować, uczyć się na błędach i robić swoje. Być szczerym wobec siebie oraz właścicieli i nie spoczywać na laurach, tylko się rozwijać. Każdy kolejny pacjent to nowa szansa na prawidłową diagnozę. Niektórych chorób już się nie zapomni, gdy się je zobaczy przynajmniej raz w życiu. Wyciągać wnioski i nie zniechęcać się. Strach ma wielkie oczy.

Nie samą pracą człowiek żyje. Jakie pasje zajmują Panią poza gabinetem weterynaryjnym?

Jestem miłośnikiem gier planszowych i komputerowych oraz dobrej kuchni. Od dziecka lubię wędkować. Dwa lata temu odkryłam żeglarstwo, które jest ważną częścią mojego życia, zrobiłam patent i zdobywam mazurskie jeziora. Uczę się jeździć na snowboardzie, choć moja kość ogonowa na tym cierpi. Uwielbiam spędzać czas z moim partnerem Marcinem i jego synem Filipem, a także przyjaciółmi, realizując swoje pasje (uśmiech). Posiadam dwa koty z alergią pokarmową i na samą myśl o ich kąpielach robi mi się słabo, dlatego tak rzadko zlecam kąpiele kotom.

Realizacji jakich planów możemy już dziś Pani życzyć?

W zeszłym roku zaczęłam doskonalenie zdolności cytologicznych na kursie cytologicznym ESAVS. Zamierzam kontynuować naukę w tej dziedzinie. Mam jeszcze dalsze plany, ale o nich na razie cicho sza. Na pewno pojawią się nowe artykuły, wykłady i możliwe, że szkolenia. Dużo się dzieje i czasami tego, co najbardziej trzeba, to czas na odpoczynek (śmiech).

Rozmawiała: Monika Mańka

Znajdź swoją kategorię

2811 praktycznych artykułów - 324 ekspertów - 22 kategorii tematycznych

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy